Powstaje niemal muzyczny utwór
Polska Agencja Prasowa: Kilka dni temu w Teatrze Dramatycznym im. Gustawa Holoubka w Warszawie odbyła się premiera spektaklu "Wczoraj byłaś zła na zielono" wg prozy Elizy Kąckiej w pani reżyserii. O czym opowiada to przedstawienie?
Anna Augustynowicz: O relacji matki z dzieckiem, o spotkaniu człowieka z innym. Ruda, o której narratorka mówi w powieści, a której autorka nie przedstawia na scenie jako postaci, w pewnym momencie uświadamia sobie, że nie ma "mowy". Ten brak okazuje się dla niej dramatem. Dziewczynka pozostaje w spektrum autyzmu i nie ma "mowy" takiej jak jej matka — Eliza.
Dramat matki i córki w prozie Kąckiej uniwersalizuje się, ponieważ dotyczy spotkania z innym. Takich spotkań, podczas których twarz innego pojawia się poza językiem mówionym, odbywamy w życiu wiele. Spotkań, które objawiają się w prawdzie człowieka, którą często słowo skrywa. Autorka, formułując świat Elizy i Rudej, sięga głębiej, poza język mówiony. Matka nie jest w stanie użyczyć córce języka, którym dysponuje. Pokazuje, jak opresyjne — także poprzez język — może być środowisko, w którym od urodzenia wzrasta mały człowiek. Przebodźcowany, przeimpulsowany nadmiarem mowy. Kiedy słowa tracą swoje znaczenie — są zużywane w procesie mówienia — poprzez brak mowy ze strony innego jesteśmy w stanie go odkryć i ujrzeć piękno ukryte głęboko w jego osobie.
PAP: W ascetycznej, monochromatycznej scenografii umieszczono pięć białych krzeseł, pięć czarnych pulpitów na nuty. Są cztery ekrany, w tle telebim, a cała scena otoczona jest tiulem, na którym także pojawią się projekcje. Jak konstruowała pani narrację w spektaklu?
A.A.: W książce mamy do czynienia z narracją zderzającą przemyślenia, impresje i refleksje głównej bohaterki ze światem otaczającym, a także z doświadczeniem jej córki, Rudej. Przedstawiamy świat na scenie, próbując wejść w kondycję monologu autorki. Każdy aktor w języku narracji próbuje odnaleźć własną ekspresję, która w chwili mówienia przestaje już być narracją. Staje się narzędziem do grania.
W przedstawieniu mamy do czynienia z jednym głosem rozpisanym paradoksalnie na czworo aktorów. Sama autorka nazwała to "fugą czterogłosową". To właściwie jeden temat, gdzie z pocierania się monologu o monolog powstaje niemalże muzyczny utwór, który pokazuje, jak myśli narratorki ścigają się pomiędzy sobą, gdzie się zazębiają i gdzie rozchodzą.
PAP: Wspomniałem już o elementach scenografii. Jakie są projekcje w spektaklu?
A.A.: Autorem scenografii jest Marek Braun, a projekcje wideo przygotował do naszego przedstawienia Wojciech Kapela. To ich impresje na temat języka Elizy Kąckiej, rytmu przedstawienia, melodii, która formuje się z ekspresji aktora w język teatru.
PAP: Wróciła pani do współpracy z Teatrem Telewizji i 20 stycznia widzowie mogli obejrzeć telewizyjną premierę "Upiorów" Henrika Ibsena z gwiazdorską obsadą, m.in. Marią Pakulnis w roli pani Alving i Dawidem Ogrodnikiem w roli Osvalda Alvinga. Dlaczego wybrała pani do realizacji tę sztukę Ibsena?
A.A.: Tekst, mimo że powstał pod koniec XIX w., wydał mi się niezwykle współczesny. Teksty uniwersalne mają to do siebie, że się nie starzeją, że każdy jest w stanie rozpoznać w nich swój świat, swoją społeczność, która ma się dobrze i rutynowo funkcjonuje w pełni hipokryzji.
W "Upiorach" wkraczamy w przestrzeń matki i syna. Młody człowiek, który widzi otaczające go kłamstwo, zwyczajnie nie radzi sobie z problemami po powrocie do domu. Kiedy był dzieckiem, został oddany na wychowanie przez matkę. Pragnęła zataić przed nim różne fakty z rodzinnej historii. Odkrywanie przez Osvalda prawdy o sobie samym, o domu, w którym się urodził i spędził wczesne dzieciństwo, obrazuje borykanie się młodych ludzi w poszukiwaniu własnej tożsamości.
Odnoszę wrażenie, że ciężar, który Ibsen kondensuje w postaci choroby, jest nie tylko dziedziczną chorobą syna, ale przeradza się w chorobę całej społeczności. Utwór wskazuje także dramat kobiety, która chce uzyskać wolność i niezależność. Bardzo tej wolności pragnie, ale w surowym, patriarchalnym świecie pani Alving o pewnych rzeczach nie może mówić wprost. To sztuka o zakłamaniu zależnym od stopnia skostnienia rygoru społecznego.
Fascynuje i przeraża równoległość planów w świecie autora z dzisiejszym. Pieniądze zastępują miłość, relacje międzyludzkie zamieniają się w transakcje, a religia wykorzystywana jest jako narzędzie represji wobec bliźniego. W "Upiorach" dotykamy wszystkiego, czego doświadczamy i w naszej współczesności. Zmieniają się dekoracje, przestrzenie, w których żyjemy; zmieniają się moda i język. Jednak tekst Ibsena, wraz z zapisanymi w nim ludzkimi sprzecznościami, daje świadectwo tego, że człowiek w głębi pozostaje nieustająco osobą dramatu.
PAP: W 2022 r. zakończyła pani trwającą 30 lat dyrekcję w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Teraz reżyseruje pani spektakle m.in. w Gnieźnie, Bydgoszczy, Poznaniu, Warszawie. Czym się pani kieruje jako twórczyni freelancerka?
A.A.: W zawodzie, który wykonuję, pociągają mnie ludzie. I kiedy otrzymuję od kogoś zaproszenie do rozmowy, staram się traktować je serio i wejść w temat, który mi zaproponowano. Czynię tak, ponieważ teatr rodzi się z pewnego wspólnego odczuwania, czy też odbierania miejsca człowieka w świecie.
Mnie na przykład do pracy bardzo potrzebni są ludzie. Istotą pracy reżysera jest to, że artykułuje się poprzez innych ludzi. Gdy widzę sens rozmowy, pojawia się poczucie radości, że można taki dialog podjąć. Że człowiek chce być przydatny w tym świecie, który staje się poprzez sztukę teatru.
PAP: Czy to pani proponuje teksty do realizacji, czy też są to propozycje dyrektorów teatrów?
A.A.: Na ogół to wynika z rozmowy o temacie, którego chcemy dotknąć, o czym jest świat, o czym jesteśmy my. O czym warto, czy wręcz trzeba, głośno powiedzieć.
PAP. Jakie są pani najbliższe plany reżyserskie?
A.A.: Plany nie są jeszcze w pełni sformułowane, ale cieszę się, że są. Dotyczą teatru repertuarowego, ale z radością wrócę także do Teatru Telewizji.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski (PAP)
gj/ wj/ miś/